Ancoron
WidowMaker
Dołączył: 21 Kwi 2017
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z domu pod pękniętym niebem
|
Wysłany: Czw 12:33, 14 Gru 2017 Temat postu: Płacz |
|
|
Niebo obficie toczy łzy, skąpując w nich całe miasto. Płacze nad losem, nad mrokiem czającym się w sercu każdego z nas, niejednokrotnie zmieniając w potwory. Krople wody uderzają rytmicznie o bruk, spływając pomiędzy kostkami i nieuchronnie podążając do kratek ściekowych, skąd falami ruszają dalej, niczym kipiące rzeki. Zza chmur nieśmiało spogląda słońce, wyraźnie zawstydzone, zszokowane tym, co się tu dzieje, nie chcące w tym uczestniczyć. Nikt by nie chciał. Nawet ja.
Mężczyzna samotnie stoi na dachu sklepu, patrząc na kłębiący się poniżej tłum, niczym robaki pełznące do smakowitego kąska. Płacze, z trudem unosząc dłoń, nieprzyjemnie ciężką od broni.
Drobna iskra zwiastuje zapłon, pocisk pędzi prosto do celu, by uczynić to, do czego został stworzony. Zanurza się w ramieniu, kość rozpryskuje się w głąb ciała, bark nieprzyjemnie odskakuje do tyłu, lecz to za mało. Dalej napiera, próbuje dotrzec, by pomóc temu człowiekowi, choć on nie chce pomocy.
Kolejny pocisk trafia w szyję innego z nas, przechodzi na wylot, nie czyniąc zbytniej szkody. Jesteśmy zasmuceni strachem, lecz nie zamierzamy ustąpić, każdy zasługuje na zbawienie. Po czyichś plecach wspinam się wreszcie na dach, jako pierwszy, czuję z tego powodu dumę. Deszcz zmywa z mego oblicza krew, tak paskudnie kalającą moje oblicze.
On się odwraca, dalej płacze, drży jak w febrze, jest przerażony, a jednak robi to, co uważa za słuszne, za jedyne wyjście. Dwa strzały głucho rozbrzmiewają w mych uszach. Czuję nieprzyjemne ukłucia w piersi, niczym ugryzienie komara.
"To nic" chcę powiedzieć, ale nie jestem w stanie. Biernie patrzę jak on krzyczy i przykłada lufę do skroni. Próbuję pomóc, ale jestem tak wolny, nie mam szans dotrzeć na czas.
Pociąga za spust i nic. Pusty magazynek. Uśmiecham się z ulgą, musi to wyglądać makabrycznie, zważywszy na to, że gdy byłem taki jak on, to jeden z moich obecnych braci wygryzł mi połowę policzka.
Rzuca broń, ona spada z dachu w tłum poniżej. Pada na kolana, łkając. Powoli podchodzę, spokojny i ostrożny, moje ciało nie jest doskonałe, w lewej łydce zionie paskudna dziura po wygryzionym mięśniu, muszę uważać. Docieram do celu, to jeszcze chłopiec, on się po prostu boi nas. Ewolucji. Tego co nieuniknione.
Kredowobiałą dłonią gładzę go po włosach, z obłędem w oczach zerka na moją twarz.
"To nic" obalam go i wgryzam w pierś, wsłuchując w jego paniczny wrzask, gdy próbuje się wyrwać. "To tylko chwila, a potem spokój."
Nie jestem z tego dumny, ale to jedyne wyjście. Po kilku chwilach podnoszę się, żując mięso i patrząc na swych współbraci z dumą. Byłem pierwszy! Wygrałem.
Pozyskałem nowego członka rodziny, który powoli się podnosi, tak uroczo blady, niemrawy, otwiera usta do wrzasku, lecz nie wychodzi z nich żaden dźwięk. Z oczy płyną łzy, krwawe łzy. Powoli uświadamia sobie, co się właśnie stało. I czuje głód.
"To nic." Deszcz obmywa świeżą krew.
Post został pochwalony 0 razy
|
|